Źródło: hodowla Artax Angels
Problem jest dość ogólnie znany i stary jak świat. Pies jest chudy, a jeść nie chce. Gotujemy mu pyszne jedzonko, makaronik, wołowinka, marcheweczka - a on nic. Próbujemy podkarmiać z ręki, żeby się zachęcił - czasami działa, a czasami nie. Kolejne miski zepsutego jedzenia lądują w sedesie, pies chudnie, portfel też, my wpadamy w rozpacz. Zmieniamy menu - działa, ale na krótko. Co z tym zrobić?
Kupić worek suchej karmy dobrej jakości (jest dobrym pożywieniem dla psa, a ma tą przewagę, że się nie psuje, więc nie marnuje się pieniędzy). Jest to metoda bardzo trudna i ostateczna. Trzeba uzbroić się w olbrzymią dozę cierpliwości i zakuć swoje serce w stalowy pancerz. Po czym wprowadzić następujące reguły:
-
- pies dostaje jeść codziennie o tych samych porach, np. 8 rano i 8 wieczór, zawsze to samo jedzenie;
-
- karmienie odbywa się w ten sam sposób, w ramach rytuału - ja np. z hukiem wsypuję karmę do miski, po czym robię rundę naokoło mieszkania powtarzając "jedzonko!";
-
- stawiamy miskę w stałym miejscu, po czym dajemy psu 30s na rozpoczęcie jedzenia - jeśli w ciągu 30 sekund nie zacznie jeść, zabieramy;
-
- miska stoi na podłodze, dopóki pies je; jeśli przerwie jedzenie chociaż na moment, wyjdzie z kuchni, zacznie się rozglądać - natychmiast zabieramy;
-
- nie dajemy psu nic do jedzenia pomiędzy posiłkami - żadnego dokarmiania! Najwyżej nagrody w ramach szkolenia;
Na początek dajemy psu tyle, ile naszym zdaniem powinien zjeść; jeśli zje wszystko do ostatniego okrucha - w porządku; jeśli coś zostawi, na następny posiłek dostaje połowę tego, co zjadł; jeśli zje wszystko, na następny posiłek dajemy trochę więcej (np. ma jeść dwie szklanki karmy; dostał 2, zjadł 1 - wieczorem dostanie 0.5; zjadł wszystko - rano 0.75 szklanki - i tak dalej, aż dojdzie z powrotem do 2. Jeśli po kilku posiłkach dostanie 1.5 szklanki i zostawi trzy kuleczki - na następny posiłek znowu 0.75).
Czy warto to robić?
Owszem, warto. Kilka miesięcy temu traciłam mnóstwo czasu na gotowanie psu pysznego żarcia, namawianie go żeby raczył zjeść, denerwowałam się przy każdym posiłku - zje czy nie zje, a potem wywalałam skwaśniały makaron z wołowiną do kibelka. Wszystko to pochłaniało mnóstwo czasu, nerwów i pieniędzy. Teraz nakarmienie psa zajmuje mi pięć minut, odbywa się szybko, sprawnie i bez dyskusji.
Metoda działa pod warunkiem absolutnej bezwzględności właściciela. Jest to, przyznaję, bardzo trudne. Pies potrafi nie jeść nic przez trzy dni, potem zjeść kilka kęsów, i znowu dwa dni pościć. Trzeba wtedy mieć w głowie jedną rzecz: nie je, bo nie chce. Schudnie na pewno strasznie, ale z głodu nie zdechnie. A potem i jemu, i nam będzie łatwiej. Natomiast każde dokarmienie psa w ciągu dnia, każde "danie jeszcze jednej szansy", kiedy pies rozpaczliwie szuka po kuchni swojej miski - "jak to, przed chwilą tu była, ja wyszedłem tylko na chwilę, jestem głodny!" - przedłuża całą operację o kolejne tygodnie. W naszym przypadku zajęło to dobrze ponad miesiąc, zanim pies przestał się zastanawiać nad miską i zaczął jeść to, co mu dają, i tyle, ile mu dają. Gdybyśmy byli bardziej bezwzględni, pewnie trwałoby to krócej.
Dlaczego to działa?
Myślę, że dlatego, że wbrew pozorom jest to stworzenie psu warunków naturalnych - od których, być może, udało nam się go odzwyczaić. Przecież żyjącym na wolności psom czy wilkom nikt nie podstawia sarny czy zająca pod nos, prosząc żeby zjadły. Muszą na swoją ofiarę czatować, być czujne, atakować od razu kiedy się pojawi. A jedzą wszystkie razem - żaden z nich nie może sobie pozwolić na przerwanie jedzenia i pójście na spacer, bo kiedy wróci, żarcia już nie będzie - inni zjedzą.
Jeżeli nie jesteś w stanie zastosować się do powyższego :-( wypróbuj coś innego
Zrozumiem jeżeli nie wielu z was zdecyduje się zastosować taką "metodę" na swojego niejadka. Bastian z którym od małego mam problemy z jedzeniem (pozostałe 3 są na dietach bo są za tłuste) podczas tej metody schudł tak drastycznie, że bałam się że skończy się to bardzo źle. To była tragedia. Nie pomagało już nic: konkurencja do miski, zmiana miejsca karmienia, citropepsin a nawet Peritol (tabletki na jadłowstręt). Czasami pomagało wywalenie zawartości michy na podłogę. Syf był przy tym niemiłosierny, ale tonący brzytwy się chwyta. Jedyne co ruszał chętnie to suchy chleb (jeden kawałek na dzień i to wszystko).
Udało mi się znaleźć na niego 2 sposoby. Gotuję mu makaron, ale trochę inaczej. Wywar robię jak normalny rosół tyle że jest on ze szkieletu kury. Dodatkowo dorzucam podroby. Na sam koniec kiedy jedzonko jest już w misce sypię na nie suszone żwacze. Mój niejadek wylizuje miskę co mu się nigdy nie zdarzało :-))) Możecie się śmiać, ale co ciekawe makaron nie może być rozgotowany bo nie zje.
Drugi sposób to karma sucha. Kupuję Royala z bardzo wysoka zawartością tłuszczu. On nie lubi twardego jedzenia więc karmę częściowo rozmiękczam i dodaję do niej saszetkę karmy dla kotów (Whiskas bo Kitekat'a nie lubi) i na koniec znowu posypuje suszonymi żwaczami. Kocie jedzenie ma dużo bardziej intensywny zapach i zachęca ono do spróbowania. Stosuję to na zmianę. Czasami je przyzwoicie np. 1 pełną michę a czasami tę samą ilość potrafi męczyć przez 4 dni.
Na koniec coś czego jeszcze nie stosowałam, ale może będę musiała. Tabletki witaminowe z terścią żwacza dla psów o nazwie Rumentabs.
Wskazania: dla psów z wyjałowionym przewodem pokarmowym, żywionych karmami przemysłowymi, po przebytych chorobach układu pokarmowego, intensywnie leczonych antybiotykami i chemioterapełtykami i zmniejszonym czy "spaczonym" apetycie.